sobota, 3 lutego 2018

"1946" - Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach


Byłem Ci ja na spektaklu 1946 w kieleckim teatrze im. Żeromskiego i to jest sztuka przeciwko faszyzmowi, która sama jest "faszystowska". Nie chodzi tu o sam mord - on jest poza jakąkolwiek dyskusją - chodzi o to, co się z tym mordem robi dalej, nie ważne czy z prawą, czy (jak ma to miejsce tutaj) z lewa. Poprowadzenie linii prostej od siepaczy z Plant do wyborców z PIS-u to jest dokładnie „ideologiczny kloc” od jakiego odżegnuje się w wywiadzie do programu współautor spektaklu dramaturg Tomasz Śpiewak. A szkoda, bo wiele tu scen autentycznie wstrząsających, pięknie zagranych i wyreżyserowanych (scena szpitalna), a także są tu ślady próby nakreślenia pełnej sytuacji tego tragicznego wydarzenia, niestety przytoczone przez twórców spektaklu jedynie jako krzyk histerii, bełkot szaleńca, głos „wypierającego prawdę” (w tej roli przywołany został biskup Kaczmarek - swoją drogą ofiara okrutnych prześladowań ze strony UB). Nie ma tu mowy o żadnej treści prowokującej do dyskusji wokół pogromu (choćby po spektaklu). Owszem, nie ma dyskusji co do mordu (MORDU STRASZLIWEGO, ROZDZIERAJĄCEGO SERCE, POTWORNEGO), ale całe jego tło jest ściśle wymodulowane/wymodelowane przez twórców, w tak precyzyjny(inwazyjny) sposób, że jakakolwiek polemika (czy może jedynie prośba o uzupełnienie pewnych danych) na ten temat, od razu przysłaniana jest motywem mordu. Mordu, który - jeszcze raz trzeba to podkreślić - jako sam mord, w żadnej mierze, nie może być "dyskutowany", ale jego całościowa geneza - tak i owszem! Tu zaś mówi się jedynie o rzeczach DOPUSZCZONYCH przez twórców do głosu, pasujących do - z góry ustawionej i narzuconej widzom - wizji kieleckich wydarzeń z 1946 r. (rzutującej na - jak chcą twócy - polityczną współczesność Polski). Upominanie się o nieco inny obraz, tzn. bardziej złożony, uwzględniający ważne z punktu widzenia historii fakty (np. nieudana prowokacja krakowska będąca "wstępem" do pogromu w Kielcach), w żadnej mierze "usprawiedliwiający", ale UZUPEŁNIAJĄCY sceniczną wizję o ważne szczegóły, ustawia dociekliwego/polemicznego widza "z automatu" na pozycji "obrońcy morderców", zamykając jakąkolwiek dalszą rozmowę. O finale spektaklu nie wspomnę, bo to już jest czysta demagogia polityczna (z prezydentem Dudą i Julianem Kornhauserem - autorem wiersza o pogromie - w roli głównej),a nie teatr. I ten finał, to już jest hucpa na całego, potworny młot prosto w czoło, wyjazd prosto ze sceny na mównicę. Co każe myśleć, że twórcom nie chodziło jednak przede wszystkim o to, by dojść do prawdy o pogromie, lecz by zrobić pozateatralny wku@rw (odwołania, protesty, akcje itd. itp. itd. sława i chwała, kolejna teatralna barykada w walce z "faszystami"...). Więc ja jestem za tym, żeby "1946" leciało dalej, jak najdłużej, niech szkoły na to chodzą i zwykli ludzie, żeby oglądali, by dzięki niemu pamiętano przede wszystkim o wszystkich brutalnie zamordowanych, żydowskich ofiarach: mężczyznach, kobietach, dzieciach, których krew płynąca do Silnicy NIGDY ale to NIGDY nie powinna zostać zapomniana, ale również na pohybel tym którzy, tak wczoraj jak i dziś, chcą na niej "ugrać" swoją dolę.
PS. Pod koniec spektaklu głos Krzysztofa Kowalewskiego - którego matka uszła przed pogromem - czyta fragment Żywotów Świętych o zabiciu chrześcijańskiego dziecka, autorstwa xs. Piotra Skargi (krwawe bzdury bez dwóch zdań), a pani aktorka pyta „Jak on pisał takie bzdury, to co on wygadywał w sejmie?” (znów rakieta wypalona w kierunku Polski dziś). No więc pani aktorce i twórcom spektaklu przypominam fragment mowy sejmowej Ks. Skargi o „tonącym korabie” - jeden z najpiękniejszych mów sejmowych w polskiej historii (ja się jeszcze uczyłem o niej w szkole średniej, może pan Śpiewak już nie). Co dowodzi jednak, że życie to nie łopata i wielkość często z małością w parze chodzi (co spektakl powinien uwzględnić, ale tu nie bierze się jeńców, zwłaszcza jak w sutannach chodzą).
PS2: A tekst lekarza dokonującego oglądu ofiar pogromu:„widywałem ofiary gestapo, nigdy w tak złym stanie” w kontekście zbrodni dokonanej przez Polaków zasmuca (z różnych względów, zwłaszcza, że i Polakom zdarzało się "gościć" w gestapowskich apartamentach...).

"Elle" Paula Verhovena

Przypomnialem sobie właśnie ELLE Verhoevena, co leciał na Cinemaxie. Ach, jakiż to jest wspaniały film, WSPANIAŁY. Jakżesz on jest gęsty intelektualnie, a jakiż sarkastyczny, a jakie metafory tam buzują, a jakżesz jest emocjonujący, nie mówiąc już o przefantastycznej robocie filmowej (Verhoeven to mistrz nad mistrze reżyserii filmowej, a Huppert to jest aktorska rakieta). Chociaż na swój sposób jest to przerażający film, z którego płynie prosty wniosek (przepraszam, za mój francuski ), że naprawdę słaba płeć to chłopy są, mimo całej ich przemocowej napinki... 
To baby są nie do zaje@ania (i chyba to dobrze, jednak, after all ) Ależ to jest kino!!! Że takiego reżysera z Hollywoodu wyrzucili (inna sprawa, to to, że sam tam nie chciał pracować, jak mu ŻOŁNIERZY KOSMOSU kazali z R wykastrować do PG-13. powiedział wtedy w wywiadzie dla "Premiere" - cytuję z pamięci - "nie ma już hollywoodzkiego kina dla dorosłych, bierze się nożyczki i obcina filmom jaja, żeby mogły je oglądać całe rodziny i zostawiać w kasie hajs".To może i dobrze, że siedzi w Europie i trzaska takie filmy jak ELLE. Jak ja bym chciał zobaczyć te BIESY wg Dostojewskiego, co odgrażał się zrobić kiedyś (jego córka studiowała Rusycystykę i podsunęła mu ten pomysł). Stawroginem musiała by tam być kobieta (jak w wersji jugosłowiańskiej Saszy Petrovicia JUTRO BĘDZIE KONIEC ŚWIATA, gdzie Stawroginem była właśnie kobieta grana przez Anne Girardot). To byłby filmowy cymes!